Tego wieczoru zerwał się wiatr porywisty, jak chyba nigdy o tej porze roku. Ku ogólnemu zdziwieniu, zaczęło mocno padać i wszystko wskazywało na to, że zaraz zacznie grzmieć.
Szukałem Sakamae, która oddaliła się ode mnie podczas zabawy. Minęło popołudnie, a ja wciąż nie mogłem jej znaleźć. Zacząłem panikować, gdyż księżyc był już wysoko na niebie. Raczej, byłby, lecz burzowe chmury i błyskawice zasłaniały go.
"Ona pewnie już wróciła do domu." Powiedział Law, mój wewnętrzny głos. "Ja też chcę już wracać."
- Przecież tobie jest to obojętne... - Odparłem oburzony.
"To, że jestem tylko wytworem twojej wyobraźni, nie znaczy, że nie przeszkadza mi twój niepokój."
Zastanowiłem się nad tym...
- Może i masz rację... - Odwróciłem się, by wrócić do jaskini, gdy nagle usłyszałem krzyk.
- "Sakamae?!" - Zawołaliśmy wspólnie.
Rzuciłem się w dziki bieg, rozchlapując wokół siebie błoto. Serce biło mi jak oszalałe, ledwo łapałem oddech. Ponowne wołanie o pomoc wskazało mi drogę. Zobaczyłem ślady łap Mae oraz nieznajome, lecz niepokojące odciski pazurów. Chwilę później ujrzałem plamy krwi oraz potężną, czarną sylwetkę pochylającą się nad zdruzgotaną Sakamae.
- Zostaw ją! - Krzyknąłem, lecz nie mogłem się ruszyć. Stworzenie odwróciło się w moją stronę.
- Sakakiba, pomóż mi! - Załkała, drżącym głosem. - Błagam! - Istota spojrzała na nią swoimi świdrującymi, czerwonymi ślepiami, wyszczerzyła kły i zatopiła je w gardle mojej siostry, zabijając ją natychmiastowo. Wydała z siebie ostatni jęk i straciła kontakt ze światem.
"Rusz się, koleś!" Zawołał Law, gdy ze łzami w oczach przyglądałem się, jak demon roszarpuje jej ubłocone ciało. Postawiłem parę niepewnych kroków i niezdarnie wskoczyłem na oprawcę.
- Jak śmiałeś?! - Krzyczałem, drapiąc i gryząc, lecz na nim to nie robiło zbytniego wrażenia.
Ryknął i zrzucił mnie. Nim zdąrzyłem się podnieść, on przygwoździł mnie do ziemi. Wierciłem się i kopałem, lecz zamilkłem, gdy warknął mi prosto w pysk.
- Wy śmiertelnicy... - Powiedział swoim ochrypłym głosem, który przypominał bardziej arię potępionych dusz, niż cokolwiek innego. - ...jesteście żałośni - machnął łapą, celując w moje podgardle, lecz udało mi się trochę przemieścić, lecz nie uniknąć ciosu.
Przez moje prawe oko przeszedł jego najdłuższy pazur, sprawiając niewiarygodny ból. Nadszedł kolejny cios, który cudem sparowałem, lecz który odrzucił mnie prosto na drzewo. Podniosłem się, nie czując już bólu, lecz adrenalinę pulsującą w moich żyłach. Rzuciłem się w ucieczkę, robiąc slalom między drzewami, by go zgubić.
- Zapamiętaj me imię - Lucyfer! - Usłyszałem jego krzyk, gdy nagle się potknąłem i wpadłem do rwącej rzeki - Będzie cię nawiedzało w najgorszych koszmarach, operatorze Oka Imperatora.
Obudziłem się, wyrzucony na błotnisty brzeg. Rozpogodziło się, a wprost na mój pysk padały oślepiające promienie słońca. Podniosłem się na roztrzęsionych łapach i podszedłem do kałuży. Zaskoczył mnie fakt iż poza przemoczonym futrem nic w moim wyglądzie się nie zmieniło. Prawe oko, które przyjęło prawdopodobnie krytyczny cios, było jedynie trochę zaczerwienione.
- Kim jesteś? - Usłyszałem głos za sobą.
Obróciłem się gwałtownie. Przyglądał mi się basior o złotych oczach, stojący na skale nieopodal.
- Nazywam... - Zacząłem, lecz mój głos wypadł słabo. Spróbowałem raz jeszcze. - Nazywam się Sakakiba. Jeżeli nie chcesz, bym tu był to już sobie pójdę.
- Nie ma takiej potrzeby. To tereny watahy - wyjaśnił i zeskoczył na ziemię. - A tak na marginesie - nazywam się Dewi.
- Jakiej watahy? - Uszy mi drgnęły na samą myśl o jakiejś wilczej paczce.
- Wataha Królewsiej Krwi - rzekł, zauważając moje zaciekawienie. - Ty chyba nietutejszy.
- Jestem ze wschodu, dosyć dalekiego wschodu - kiwnąłem głową.
"Zapytaj się, czy przyjmą cię do watahy." - Podekscytował się Law. - "Przecież wiem, że tego chcesz i potrzebujesz." - Dodał po chwili milczenia.
- Chciałbym... Czy możesz mnie zaprowadzić do Alf? - Zwróciłem się do basiora z pytaniem w głosie.
- Chodź za mną.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz